Ta witryna wykorzystuje pliki cookies by zarządzać sesją użytkownika. Cookies używane są także do monitorowania statystyk strony, oraz zarządzania reklamami.
W kazdej chwili możesz wyłączyć cookies. Wyłączenie ciasteczek może spowodować nieprawidłowe działanie witryny. Więcej w naszej polityce prywatności.

Rozwój nowych technologii a szanse na zatrudnienie

„Z programowaniem jest tak, że trzeba najpierw spróbować, dopóki się nie spróbuje, to nie wiadomo czy to jest to, co chcielibyśmy robić. Niekoniecznie trzeba określać siebie jako umysł ścisły, aby spróbować, a potem stać się programistą” – tłumaczy dr inż. Paweł Tadejko.

Galeria:

Rozwój nowych technologii a szanse na zatrudnienie

Zobacz także:

Słowa kluczowe:

Co dla Pana oznacza pojęcie „zawód przyszłości”?

Jako że jestem związany z informatyką i nowymi technologiami, to najwięcej mogę powiedzieć o zawodach związanych z tą branżą. Generalnie mam na myśli nie tylko programowanie czy informatykę sensu stricto. O zawody związane z produkcją oprogramowania możemy być spokojni. Deficyt, m.in. programistów czy web developerów, ciągle rośnie w Polsce i na świecie. Jednak w przypadku nowych technologii jest bardzo dużo zawodów, które są związane z Internetem, technologiami informatycznymi i teleinformacyjnymi czy przetwarzaniem danych – w tym także ich dużej ilości – tzw. big data. Już sama produkcja oprogramowania obejmuje: analizę, projektowanie, programowanie, testowanie, tworzenie projektów graficznych, interfejsów użytkownika i wykonywanie wszystkich czynności, które znajdują się na drodze od powstania jakiegoś pomysłu aż do jego realizacji i wdrożenia rozwiązania. Są to nie tylko techniczne zawody, ale też umiejętności miękkie i kreatywne, związane z pracami analitycznymi, projektowaniem, designem, zarządzaniem projektami, nowymi mediami, analizą danych, itd. W drugiej wymienionej grupie, w zasadzie najczęściej w takich zawodach pracują osoby, które nie mają technicznego wykształcenia. Jednak nadal to wszystko jest związane z nowymi technologiami, niezależnie od tego, czy robi się aplikacje na smartfona czy np. serwis internetowy.

Wymienił Pan zawody związane z informatyką, designem, a co z humanistami na rynku pracy? Czy oni też mają szansę skorzystać z rozwoju nowych technologii? Czy odnajdą się na tym rynku?

Tak. Zwłaszcza tzw. „nowe media” są branżą, gdzie swoje zdolności, kompetencje czy pasje mogą wykorzystać ludzie, którzy potrafią np. ciekawie pisać. Tacy, którzy poprawnie operują językiem czy też potrafią przygotować interesujący materiał. Nie chodzi tylko o reklamy czy popularne social media typu Facebook, ale generalnie o całe nowe media, czyli wiele różnych kanałów komunikacji oraz aspekty przygotowania i publikacji treści, a później komunikację w tych mediach.

Co więcej, teraz mamy „przełomowy” rok, kiedy zaczęto silniej podkreślać to, że treść jest najbardziej istotna. Choć mówi się o tym od dawna i istniało utarte hasło „content is a king”, czyli, że treść jest królem, to jednak dopiero po kilku latach ekspansji nowych mediów, okazało się, że na rynku wygrywają ci, którzy kładą nacisk na treść, dbając o jej jakość. Co więcej, nawet samo Google oświadczyło w zeszłym roku, że w ich algorytmach indeksowania dla wyszukiwarki, jakość i oryginalność treści będzie miała o wiele większe znaczenie dla wyniku pozycji w wyszukiwaniach. Można przypuszczać, że wiele osób, które skończyły studia związane z różnymi, humanistycznymi przedmiotami, typu: socjologia, pedagogika, historia, filozofia może się na stanowiskach związanych z tworzeniem treści bardzo dobrze sprawdzić. Nauczyciel, który pracuje w szkole i ma zdolności związane np. z ciekawym, wciągającym formułowaniem tekstu może zostać np. copywriterem, czyli osobą, która przygotowuje profesjonalne teksty.

Wspomniał Pan o problemach z dużą ilością danych, które nas otaczają, a w zasadzie zalewają. Jest na to jakaś rada?

Drugim silnym nurtem, którego jesteśmy świadkami od kilku lat, jest zwrócenie uwagi na to, że otaczający nas świat produkuje tak duże ilości danych, że nie sposób ich analizować bez specjalnego przygotowania. Pojawiła się potrzeba nie tylko przechowywania, ale też przetwarzania tych danych i prezentacji dla człowieka w sposób zrozumiały. Nie bez powodu Business Harvard Review określił profesję „data scientist” (specjalisty od przetwarzania i analizy danych, przyp. red.) jako najbardziej seksowny zawód przyszłości. Podobnie profesja matematyka, która została wybrana jednym z najlepszych zawodów roku 2014 w USA. Zastosowanie tych kwalifikacji może być wykorzystane praktycznie w każdej branży – nie tylko nowych technologii. Nie dalej jak kilka dni temu byliśmy świadkami zaprzęgnięcia dedykowanych algorytmów do analizy danych dotyczących poczynań na boisku dwóch sławnych graczy Messiego i Ronaldo w publikacji „Lionel Messi Is Impossible”.

Załóżmy sobie taką sytuację: jest nauczyciel, który traci pracę. Obserwując sytuację na rynku pracy, dochodzi do wniosku, że trudno mu będzie znaleźć pracę w swoim zawodzie, więc myśli o przekwalifikowaniu. Jakie kroki powinien podjąć?

Praca w nowych mediach na pewno wymaga przygotowania, na które składają się np. szkolenia. Wszystko zależy od tego, na jakie konkretnie stanowisko dana osoba chciałaby się przekwalifikować. Warto wybrać odpowiednie szkolenia specjalistyczne. Są kursy związane np. z copywritingiem czy też z innych dziedzin, ale generalnie wymagane minimum to odpowiednie szkolenie. Należy też pozyskać szerszą wiedzę o całej branży, warunkach działania na rynku, nie tylko specyfice konkretnej specjalizacji, czy kanału komunikacji. Wskazane w tym wypadku są studia, które pozwalają zdobyć większą wiedzę oraz bardziej wyrazisty obraz tego, jak to wszystko działa.

Czy w przypadku nowych mediów studia są niezbędne?

Oczywiście nic nie zastąpi praktyki, ale zajęcia z praktykami mają tu kluczowe znaczenie. Moim zdaniem na początek zazwyczaj wystarczą szkolenia, później np. staż. Firmy często poszukują osób na staż. Pracodawcy tymczasem potrafią na podstawie rekrutacji powiedzieć, czy ktoś ma odpowiednie zdolności. Są oczywiście tacy, którzy potrafią pisać dobre i ciekawe teksty marketingowe, ale są też i „wirtuozi” treści, którzy potrafią pisać w niezwykle interesujący, wręcz porywający sposób, nawiązywać do wydarzeń bieżących, historycznych itd. – wszystko to ze sobą składać, tworząc niezwykle wciągające teksty. W zależności od specyfiki, jedni i drudzy są poszukiwani na rynku pracy.

Z tego wynika, że warto próbować swoich sił, bo rynek i tak zweryfikuje nasze umiejętności.

Tak, warto spróbować przede wszystkim dlatego, że koszty takiego „próbowania” nie są duże, natomiast na rynku jest miejsce zarówno dla jednych, jak też drugich. Firmy, najczęściej agencje interaktywne, nawet na rynku białostockim poszukują osób, które pracowałyby przy obsłudze marek w nowych mediach. Ten rynek bardzo dynamicznie się rozwija, więc jeszcze zbyt wielu wykwalifikowanych pracowników nie ma.

Wspomniał Pan o rynku białostockim, który nie jest tak rozwinięty jak np. Warszawa, Poznań czy Wrocław. Czy to oznacza, że zapotrzebowanie na specjalistów nowych mediów to trend, który nie dotyczy tylko największych aglomeracji?

Dokładnie. Dzieje się tak dlatego, że wiele z tych zawodów staje się coraz bardziej „oderwanych” od konkretnej lokalizacji, od miejsca pracy. To oczywiście zależy też od strategii firmy, ale generalnie, jeśli mówimy o branży nowych technologii i informatyki, nowych mediów, to wiele osób pracuje w ramach zleceń, mając własną działalność. W wielu firmach liczy się przede wszystkim efekt, więc miejsce wykonywania tego zlecenia ma znaczenie drugorzędne. To jest tzw. zadaniowy tryb pracy - ktoś nami zarządza i rozlicza z wykonanych zleceń. Niektóre firmy informatyczne nadal korzystają z tradycyjnego modelu pracy, gdzie pracownicy przychodzą do siedziby firmy i pracują na etacie, ale generalnie ten trend się zmienia, a wspomniane wcześniej zawody można wykonywać w różnych miejscach.

Wśród wymienionych przez Pana zawodów, poszukiwanych na rynku pracy, informatycy pojawiają się najczęściej. Czy aby zostać informatykiem trzeba mieć ściśle określone predyspozycje? Dziewczyny z Geek Girls Carrots zachęcają do programowania niemalże każą (każdego)…

Misja inicjatywy GGC skupia się głównie na promowaniu wśród płci pięknej nie tylko programowania, ale znacznie szerzej, tj. nowych technologii. Natomiast z programowaniem jest tak, że trzeba najpierw spróbować, dopóki się nie spróbuje, to nie wiadomo czy to jest to, co chcielibyśmy robić. Niekoniecznie trzeba określać siebie jako umysł ścisły, aby spróbować, a potem stać się programistą. Nasze kompetencje zostaną zweryfikowane w trakcie.

Czy spotkał się Pan z osobami, które nie planowały być programistami, a jednak nimi zostały?

Tak, pamiętam chociażby kolegów ze studiów czy koleżanki. Podobnie gdy ja składałem dokumenty na informatykę, a było to dawno temu (śmiech), nie do końca zdawałem sobie sprawę, co to właściwie oznacza. Teraz poziom świadomości uczniów odnośnie informatyki jest dużo wyższy, choć programowania w szkołach średnich nie ma zbyt wiele. Pojawia się za to moda np. na programowanie wśród coraz młodszych dzieci (np. inicjatywa CoderDojo, przyp. red.), ale nie tylko. Informatyka to branża bardzo pojemna. Jest tam wiele zawodów, których można nauczyć się nie tylko w szkole czy na studiach, ale też w wieku 30-40 lat i później. Pomijam już sam fakt, że niektórzy dość spektakularnie nawołują do tzw. kodowania, ale nie chodzi tu tylko o programowanie, tak jak już wspomniałem wcześniej.

Jak wygląda sytuacja świeżo upieczonych informatyków w Polsce? Czy ci absolwenci są dobrze przygotowani do pracy bezpośrednio po ukończeniu studiów?

Z całą pewnością wdrożenie do pracy jest niezbędne. Nawet studia dzienne, I i II stopnia, niezależnie od tego, jak mocno byśmy chcieli w nich coś zmieniać, muszą przede wszystkim spełniać wymogi ministerialne. Nie można więc robić całkowicie dowolnych, kursowych studiów nauki w danej technologii. Tego nie przeskoczymy. Dajemy więc naszym studentom pewne podstawy programowania, uczymy tego, jak się mają uczyć, i innych przydatnych w późniejszej pracy umiejętności. Później, w firmie, na konkretnym stanowisku pracy, zawsze potrzebne jest wdrożenie.

Poza tym firmy często się specjalizują, co oznacza, że nie ma szansy, aby nauczyć na I stopniu studiów inżynierskich studenta informatyki tak, aby bez wdrożenia rozpoczął pracę w dowolnej firmie. Nie ma możliwości, aby nauczyć studenta wszystkich języków czy technologii, które później przydadzą mu się w pracy.

Jak więc wygląda ścieżka zawodowa informatyka po zakończeniu studiów?

Po pierwsze zanim te studia skończy, ma dostęp do przedmiotów do wyboru, w ramach I stopnia studiów, które student sam wybiera, chcąc się dokształcić. Po drugie, są praktyki w firmach, które student odbywa już w czasie studiów. Później pozostają jego własne zainteresowania i indywidualna aktywność każdej osoby. Studiowanie polega też na tym, że pewną cześć wiedzy student zdobywa, ucząc się samodzielnie. Jeśli bowiem zamiast studiować, tylko chodzi na zajęcia, aby potwierdzić obecność – dobrego informatyka raczej z niego nie będzie. To wszystko zebrane razem daje pewną informację, co danego studenta interesuje i w jakim kierunku chce się rozwijać.

Do tego pozostają aspekty miękkie. Na to nie ma zbyt wiele czasu, jeśli chodzi o I stopień studiów inżynierskich. Zalicza się do nich wszystkie tematy związane z zarządzaniem projektami, metodykami, pracą w zespole, itd. Są na to przeznaczone pewne przedmioty na I stopniu studiów, ale to jest podstawowa wiedza i umiejętności, związane z działaniem firm wytwarzających oprogramowanie, ale nie ma możliwości przekazania studentom tych tematów w tak szerokim zakresie jak byśmy tego chcieli.


Rozwój nowych technologii a szanse na zatrudnienie, cz. 2

Nawet, jeśli ktoś ma 40 lat, to nie powinno to być żadną przeszkodą, aby podjąć decyzję o zmianie zawodu i np. nauczyć się programowania. To nasze kwalifikacje będą cenne dla pracodawcy i to one decydują o tym, czy znajdziemy pracę czy nie” – wyjaśnia dr inż. Paweł Tadejko w drugiej części wywiadu.

 

Jednym z aspektów pracy w Internecie są zawody związane z szeroko pojętym promowaniem firm w sieci. Czy jakakolwiek firma w dzisiejszym świecie może istnieć tylko realnie, bez obecności w Internecie?

Nowe media są elementem naszego codziennego życia. Stanowią również stały element prowadzenia biznesu. W obecnych czasach trudno sobie wyobrazić prowadzenie biznesu bez obecności w Internecie, choć na pewno da się znaleźć wyjątki. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że jeżeli naszego biznesu nie ma w Internecie to znaczy, że nie ma go w ogóle. Ten trend istnieje na świecie od dawna, w Polsce często jeszcze świadomość wykorzystania potencjału narzędzi internetowych jest dość niska, zwłaszcza, że i narzędzia, i możliwości dynamicznie się zmieniają. Trzeba mieć pewną strategię. Nie wystarczy tylko uruchomienie strony internetowej, która jest statyczna. Każdy przedsiębiorca powinien wiedzieć, jaki ma cel, jaką strategię chce obrać, jakie narzędzia do tego dobrać, jeśli chodzi o działania w Internecie. Do dyspozycji mamy nie tylko pozycjonowanie w wyszukiwarkach, wykupowanie płatnych reklam, np. w Google, ale też media społecznościowe, media nastawione na obraz, wideo, itp. Mówi się, że rok 2014 to będzie rok wideo, jeśli chodzi o marketing. To wszystko firma musi sobie zaplanować. Jeżeli nie potrafi sama, powinna skorzystać z usług doradczych.

Czy to samo dotyczy zarówno małych firm jak i dużych przedsiębiorstw? Wielu bowiem niewielkich, lokalnych przedsiębiorców jest zdania, że interesuje ich tylko reklama offline, bo szukają klientów z najbliższej okolicy…

To nie ma żadnego znaczenia, czy chcemy się promować lokalnie czy globalnie. Za każdym razem jest to bowiem na pewno tańsze rozwiązanie niż promocja w telewizji, radio czy w postaci marketingu bezpośredniego. Możliwość dotarcia do odbiorców jest też o wiele większa w Internecie, a zakładam, że te firmy chcą dotrzeć do świadomości jak największej liczby klientów. W zasadzie, nawet dla małych firm, strona internetowa z podstawowymi informacjami to za mało. Co więcej, usługi „na start”, związane z promocją firm w Internecie, nie muszą być drogie. Agencje interaktywne, analizując budżet, dają odpowiedź zwrotną odnośnie tego, co da się zrealizować w ramach przedstawionego budżetu. Tłumaczą, jaki efekt możemy uzyskać, przy pomocy określonych narzędzi.

Czy w przypadku niewielkich firm z mocno ograniczonym budżetem reklamowym lepiej jest przeszkolić pracownika w zakresie promocji w Internecie czy też skorzystać z usług firmy zewnętrznej?

Wiele zależy od kanału, medium, które chcemy wykorzystywać. Mogę sobie wyobrazić, że możemy przeszkolić osobę, np. do prowadzenia Facebooka, mając jednak na uwadze to, że nie każdy ma do tego predyspozycje. Wybrana osoba powinna mieć ku temu pewne zdolności: m.in. umieć przygotowywać w odpowiedni sposób materiały i pisać teksty, ale też w sposób wyważony, a czasem specyficzny dla marki, reagować i odpowiadać, zapewniając odpowiedni poziom komunikacji z klientem. Co nie zawsze jest zadaniem łatwym. Takich osób jest jednak niewiele. Nie bez powodu powstają fanpage i książki o kryzysach w social media. Zdarza się, że duże marki nie potrafią prowadzić komunikacji w mediach społecznościowych, ani reagować na sytuacje kryzysowe, a są to przecież kolejne kanały kontaktu z klientem.

Trudno mi jednak sobie wyobrazić, że można w większości firm przeszkolić pracownika w zakresie robienia własnego SEO/SEM, czy prowadzenia kampanii adwordsowej. Teoretycznie byłoby to możliwe, ale trzeba mieć na uwadze, że wówczas taki pracownik musiałby się zajmować tylko tym tematem, odbyć pewną liczbę szkoleń, które kosztują kilka, a nawet kilkanaście tysięcy zł, a później na bieżąco wszystkiego się uczyć, dlatego, że wiedza w tej branży szybko się zmienia. Tymczasem agencja, która profesjonalnie się tym zajmuje, musi być na bieżąco. Z ekonomicznego punktu widzenia, w przypadku małych firm, moim zdaniem, lepiej jest skorzystać z usług firmy zewnętrznej niż ponosić wysokie koszty szkoleń czy zatrudnienia nowego pracownika.

Niewłaściwy pracownik obsługujący kanały komunikacji w Internecie może narobić więcej szkody niż pożytku…

Z pewnością działania w Internecie przekładają się na ogólny wizerunek firmy, również mówiąc kolokwialnie, w tzw. realu. Z tego względu trzeba świadomie wybierać pracowników do tej roli lub firmy/agencje, z którymi chcemy współpracować. Co prawda praktyka pokazuje, że niektóre „wielkie” afery w mediach społecznościowych miały niewielki wpływ na sprzedaż, ale wszystko zależy od branży, zasięgu biznesu, etc. Powiem tak, moim zdaniem odwrotne spostrzeżenie jest bardziej właściwe, tj. „Właściwi ludzie czy agencje obsługujące komunikację w Internecie mogą nam przynieść znacznie więcej zysku niż własne działania”.

Wysoki poziom świadomości wśród pracodawców, powinien więc generować miejsca pracy, np. dla specjalistów social media.

Oczywiście, są to dodatkowe miejsca pracy, które są kosztem dla przedsiębiorcy, albo jest to konieczność zakupu usług na zewnątrz, ale na szczęście świadomość pracodawców jest coraz większa w tym zakresie. Nie tylko tych dużych, ale też mikro i małych.

W Polsce ludzie często boją się zmiany zawodu. Nie jest to tak popularne jak np. w USA, gdzie mieszkaniec zmienia zawód kilka razy w życiu. Czy Pana zdaniem rozwój branży nowych mediów, a może szerzej, nowych technologii to dobra sposobność do zmiany zawodu?

W obecnych czasach zmiana zawodu może się okazać najlepszym rozwiązaniem na wyjście z zawodowego, a nawet życiowego impasu. Tym bardziej, że rynek pracy zwyczajnie tego wymaga. Podam może przykład, który przychodzi na myśl w kontekście sytuacji nauczycieli. Czytałem ostatnio o problemach tej grupy zawodowej, która w związku z niżem demograficznym, boryka się z wysokim bezrobociem. Z mojego punktu widzenia nauczyciele to są osoby, które dzięki swemu wykształceniu, doświadczeniu potrafią zapewnić pewien poziom przygotowania treści dla Internetu, który się wpasowuje w wymagania związane z nowymi mediami, czyli trendem przygotowania atrakcyjnego contentu – dobrej treści, która jest profesjonalnie opracowana, poprawnie napisana z gramatycznego punktu widzenia itd. Wydaje mi się, że to jest właśnie szansa na przekwalifikowanie się np. dla wspomnianej grupy zawodowej.

Mając bogate doświadczenie i wiedzę, jako programista mógłby Pan pracować niemal na całym świecie, zarabiając kilkakrotnie więcej niż w Białymstoku. Dlaczego więc postawił Pan na rozwój jednego z miast na wschodzie Polski, nie tylko tu mieszkając i pracując, ale organizując wiele przedsięwzięć?

Akurat miałem to szczęście, że na początku swojej kariery, najpierw jako programista, później architekt, analityk, projektant systemów informatycznych, pracowałem na stanowiskach, które wymagały ode mnie pracy, która była rozlicza w formie zadaniowej. Nie musiałem więc przebywać nieustannie w biurze w Warszawie czy Białymstoku i mogłem takie zadania realizować także w jakimś zakresie zdalnie. Owszem, dostawałem i nadal dostaję oferty przeniesienia się do Krakowa, Warszawy czy Trójmiasta za stawki zdecydowanie wyższe niż w Białymstoku. Na moją decyzję o pozostaniu w Białymstoku wpłynęło jednak kilka aspektów. Podoba mi się, po prostu, to miasto i chciałbym tu mieszkać i realizować ciekawe przedsięwzięcia. Tylko zmiana naszego otoczenia i wyjście poza tzw. strefę komfortu pozwala udowodnić, że tutaj też można stwarzać nowe możliwości. Jednym z tych powodów jest także uczelnia, Politechnika Białostocka. Obroniłem tu doktorat i pracuję obecnie…

Ma Pan sentyment do Białegostoku?

Może, w jakimś sensie. (śmiech) Pamiętam, że przy jednym z ostatnio realizowanych projektów dostałem propozycję „nie do odrzucenia”. Otóż, jeśli miałbym być głównym architektem, czyli koordynować pracę ludzi związanych z projektowaniem, technologią itd., to musiałbym się przenieść do Warszawy, na okres trzech lat. Powiedziałem, że to nie wchodzi w grę, bo ja rano lubię czasem jeździć na zdjęcia. (śmiech) Po prostu. A fotografuję tylko Podlasie.

Dlaczego upodobał Pan sobie akurat ten rejon Polski?

Bo lubię Podlasie, jest tu swego rodzaju magia. (śmiech) Chcę też promować swoją małą ojczyznę.

Robi Pan to nie tylko w aspekcie swego hobby, czyli fotografii…

Dokładnie. Staram się promować Podlaskie w różny sposób, np. poprzez działania uczelni -Politechniki Białostockiej, realizując np. studia podyplomowe, czy ostatnio, najświeższym przedsięwzięciem – konferencją E-Commerce Workshop, gdzie udało nam się ściągnąć do Białegostoku po raz pierwszy takie gwiazdy marketingu i budowania wizerunku marki jak Paweł Tkaczyk, czy Grzegorz Kiszluk.

Ma Pan już jakieś konkretne kolejne plany?

W najbliższym czasie chciałbym zrobić nabór na studia podyplomowe z zakresu marketingu internetowego oraz aplikacji internetowych – a w zasadzie ich specjalizacji front-end developmentu, przy współpracy z Wydziałem Architektury i z jedną z największych agencji interaktywnych, znaną nie tylko w regionie, ale w całym kraju. Planuję też uruchomić kurs programowania. Idea tego projektu zakłada, że na kurs przychodzi osoba, która nie ma żadnego pojęcia o programowaniu. Chcemy ją najpierw nauczyć programowania, a później wyspecjalizować. Tu nie muszą być zachowywane wytyczne ministerstwa (tak jak w przypadku studiów), więc w ramach kursu można odrzucić część treści omawianych na studiach inżynierskich, skupiając się mocniej na samym programowaniu, czyli na tym zawodzie, na które jest największe zapotrzebowanie na rynku. To będzie kurs 2-letni, weekendowy, stworzony z myślą o osobach, które pracują. Aby zmienić swój zawód lub podnieść kwalifikacje nie będą one musiały rzucać dotychczasowej pracy. Po dwóch latach absolwent kursu, z założenia, wyjdzie na rynek pracy jako pełnoprawny programista o specjalizacji np. aplikacje mobilne, aplikacje internetowe, czy Java.

Czyli nie trzeba mieć ukończonych studiów wyższych, aby wziąć udział w tym kursie?

Nie, dyplom uczelni wyższej nie będzie wymagany.

Czy taki kurs istnieje już gdzieś w Polsce?

Chyba nie, z pewnością nie na taką skalę, jak chcemy to zrobić w Białymstoku. W Polsce są popularne studia podyplomowe, ale często są one postrzegane jako rozszerzenie pewnej dziedziny, a dwa semestry to za mało, żeby przygotować profesjonalnego programistę, dlatego stwierdziłem, że chciałbym stworzyć kurs, we wspomnianej formie.

Mam wrażenie, że w Polsce przekwalifikowanie się nie jest jeszcze zbyt popularne. Rozmawiałem z kilkoma osobami, które skończyły np. wydział mechaniczny, elektryczny, które powiedziały, że byłby potencjalnie zainteresowane. To są kierunki techniczne, jednak z mojego punktu widzenia, równie dobrze ktoś, kto skończył np. ekonomię też mógłby spróbować. Liczą się umiejętności. Średnia wieku w firmach programistycznych ostatnio spada, wiele firm zatrudnia nawet studentów, co tylko podkreśla zapotrzebowanie na programistów na rynku pracy.

Z perspektywy rynku pracy – będziemy pracować coraz dłużej. Biorąc pod uwagę też demografię, wkrótce średnia wieku pracowników zacznie rosnąć…

Słuszna uwaga. Nawet, jeśli ktoś ma 40 lat, to nie powinno to być żadną przeszkodą, aby podjąć decyzję o zmianie zawodu i np. nauczyć się programowania. To nasze kwalifikacje będą cenne dla pracodawcy i to one decydują o tym, czy znajdziemy pracę czy nie.

Dr inż. Paweł Tadejko – pracownik dydaktyczno-naukowy, kierownik studiów podyplomowych na Wydziale Informatyki Politechniki Białostockiej, gdzie obronił pracę doktorską w dziedzinie nauk technicznych, specjalność Informatyka. Prowadzi zajęcia teoretyczne i praktyczne dotyczące architektury systemów informatycznych oraz projektowania i implementacji aplikacji internetowych - w tym w szczególności określanych mianem RIA. Jego zainteresowania badawczo-naukowe obejmują m.in. zastosowania transformaty falkowej i morfologii matematycznej w przetwarzaniu jednowymiarowych sygnałów. Prace badawcze skupiają się wokół przetwarzania sygnału EKG.

Doświadczenie praktyczne zdobywał w firmach takich jak: ZETO Białystok, ComputerLand, a później w firmie Sygnity. Na początku w zakresie analizy i projektowania dużych systemów ICT, tworzonych jako dedykowane rozwiązania pod konkretne zamówienie klientów administracji centralnej i samorządowej, później jako architekt rozwiązań IT. Brał udział w procesie przygotowywania koncepcji realizacji systemów (ofertowanie) jak i potem na etapie ich realizacji, m.in. dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Komendy Głównej Policji, Komendy Głównej Straży Pożarnej, Ministerstwa Zdrowia, Ministerstwa Finansów.

Jego pasją jest fotografia, tylko i wyłącznie Podlasia, jak sam zaznacza.

Rozmawiała Joanna Niemyjska (Zielona Linia 19524, Centrum Informacyjno-Konsultacyjne Służb Zatrudnienia)